# Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich
Dziękujemy, aktualnie nie wydajemy. Bo nie ma planów wydawniczych, bo kolejka pełna i w zasadzie nie wydajemy i nie czytamy propozycji. Uczciwie, a jednak boli, bo to pierwsza powieść, którą faktycznie dowiozłam do celu. No i pisałam ją parę lat, bo w całym procesie popełniałam monstrualne przerwy (takie dziewięciomiesięczne).
"Z prozą bywa trudno, jeszcze gorzej niż z poezją" - mówiłam sama sobie. Pierwsze miesiące po wysyłce do wydawnictw były ciszą, po drugiej turze pozostało we mnie tyle pasji, co w marchewce - takiej zapomnianej, na dnie koszyka, którą znajdujemy dopiero, gdy cała sczernieje. Co ciekawe, owa druga wysyłka zbiegła się w czasie z pracami nad "Oversharing", przez co słyszałam chichot wszechświata.
No, ale zebrałam się i wysłałam i chodzę sobie tak od maila do maila, robię zakupy, oglądam seriale, wiadomo. I od tego chodzenia bolą mnie nogi, mentalnie. I głowa, ale ta akurat od odbijania się od wirtualnych drzwi. Bo nie wiem, może ta książka to w sumie słaba jest i o niczym. Jest w niej typ, typ żyje, a żyje dość długo, by narzekać. A ludzie nie lubią książek o narzekaniu, chyba że napisał je ktoś wybitny, albo że w tych książkach jest coś więcej. U mnie też jest, ale skąd można wiedzieć, jak się nie czytało. No i jest sobie ta książka i jestem sobie ja z książkami, ale poetyckimi. [sic!]
Chyba wszyscy mamy w domu takie biedronkowe twory, co to nie wiadomo, skąd się wzięły i kto je do biedronki wpuścił. Takie o paniach w różnym wieku, które porzuciły dotychczasowe życie i pojechały w świat, albo o panach, co odkryli w sobie umiejkę do życia w świecie apokalipsy zombie czy coś w ten deseń. Je też ktoś kiedyś napisał. Książki idealne na szybkie wakajki nad polskim morzem, parę godzin w pociągu - zwłaszcza takim, co to stanął w polu i dalej ni hu hu, ale też te o ludziach z krwi i kości. Te lekko filozoficzne o człowieczeństwie, które czyta się powoli, porcjami. Takie, jakie lubię - na pierwszy rzut oka nieciekawe, bez spektakularnych zwrotów akcji i w gatunku fikcyjnej biografii z elementami prawdziwego świata, a jednak jakieś, bo po przeczytaniu zostają w człowieku dłużej niż trwało opalanie.
Żeby nie być niedoinformowanym burakiem, czytam też dyskusje o zarobkach w literaturze, o sprawiedliwości, o działaniach i o braku działań, i zastanawia mnie, czy ktoś z tych działających i wydających wie, jak wydać 415 tysięcy znaków o typie, który zapomina, że żyje*?
* tak wiem, świetnie sprzedający się motyw, no bardzo!
# Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich

Czuć w Twoich słowach szczerość i ciężar tych dziewięciomiesięcznych przerw. „Z prozą bywa trudno, jeszcze gorzej niż z poezją” – a mimo odrzuceń każda strona to akt odwagi. Twój typ, który żyje, by narzekać, to przecież każdy z nas. Nie potrzebujemy spektakularnych zwrotów akcji – siła tkwi w prawdziwych emocjach i subtelnych refleksjach. Choć wokół roi się od lekkich wakacyjnych czytanek, to właśnie te prawdziwe historie zostają w nas na dłużej. Twoja książka, nawet jeśli jeszcze nie wydana, ma w sobie to coś, co przetrwa. Pytasz, jak wydać 415 tys. znaków o kimś, kto zapomina, że żyje? Pisanie to rozmowa z samą sobą – możliwe, że jeszcze się odbija od drzwi wydawnictw, ale może trafi prosto w czytelnicze serca. Trzymaj się tej pasji.
OdpowiedzUsuńDziękuję, chyba potrzebowałam w ten konkretny dzień upuścić trochę pary i pomarudzić. Poczuć, że to wszystko nie było po nic - bo teoretycznie nie było, nawet niewydana książka nadal jest książką napisaną, a kto wie, może właśnie ten czas sprawi, że zajdą w niej jeszcze jakieś potrzebne zmiany. Albo znikną literówki [dzięki, Word!].
UsuńA ten mój typ, owszem, żyje - bo żyje, ale jakby na złość sobie i światu i rozmyśla, i rozmyśla... i rozmyśla. Ścisk!