Poezja przełamania, która redefiniuje granice percepcji / "zbierało się wisiało" Agnieszka Mohylowska (recenzja)
Wszyscy, którzy paramy się poezją, niezależnie czy jesteśmy jej czytelnikami, twórcami czy recenzentami, szukamy w jej wersach czegoś wyjątkowego. Czegoś, co przyciągnie nas i zatrzyma. Pozwoli spojrzeć na świat nie tylko oczami autorki / autora, ale też poszerzy nam perspektywę poznawania świata wokół. I taka właśnie jest książka Agnieszki Mohylowskiej pt. „zbierało się wisiało”, będąca nagrodą w 12. Konkursie Poetyckim Fundacji Duży Format w 2024 roku, wydana przez Fundację Duży Format.
Tom ten jest bogaty pod względem językowym i twórczym, przyciąga łatwością czytania przy jednoczesnym zmuszaniu odbiorcy do przebijania się przez emocjonalną powłokę. Mohylowska stosuje słowną ekwilibrystykę, jednak ani razu nie wykracza poza granice jej rozumienia. Trafia tym samym do różnych typów odbiorców – zarówno tych, którzy preferują dostępność formy, jak również tych, którzy jak ja sama, szukają w poezji czegoś nienazwanego. Język jest tutaj zjawiskiem przypominającym zimną, rwącą rzekę – zachowuje płynność i dynamikę, jednocześnie serwuje chłód i surowość. Połączenie to jest uwydatnione i trwałe – „trzymamy się mocno | splotów płótna | jakbyśmy byli jedynie odbiciem | obrazem niezgodnym z oryginałem” [„ekspozycja”, s.36].
Autorka / podmiotka przez cały tom snuje bowiem swoistą opowieść o domu rodzinnym, o matce, babce i bliskich, ale przede wszystkim o sobie samej. Jej perspektywa ma wpływ na wszystko – na postrzeganie, na doświadczanie, na przeżywanie tego, co nierzadko trudne i bolesne. Co odciska niebywałe piętno na dorastającej dziewczynie, później kobiecie. Już w wierszu otwierającym mamy możliwość napotkania jej w bezbronnej formie – „od urodzenia czułam | tylko zimno i obtłuczoną skórę jabłka | język się nie zmieniał” [„sami wybieramy miejsca których chcemy dotknąć”, s.5”], a później wszystko jest jedynie bardziej.
Niemal wszystkie wiersze książki łączy spójna klamra – coś, co zbierało się w ciele i w emocjach, coś nieokreślonego, czającego się ciemną nocą, wykradające spokojny sen. Matka podmiotki jest opiekuńcza, ale twarda. Z konsekwencją mierzy się z rzeczywistością, stając się w oczach córki nie tyle bohaterką, co osobnym bytem mającym bezpośredni na życie i wybory dorastającego dziecka – „mama miażdżyła mi rękę | i tylko czasem próbowałam | odrywać się od niej | nieśmiałym szarpnięciem” [„stada”, s.6], ale także „mama dotyka mokrego czoła | i mocno przyciska do piersi | moje małe rozdygotane ciało” [„mama jest przygaszona”, s.29]. Nie jest to jednak jedyna postać, na którą warto zwrócić uwagę. Relacje z bliskimi kobietami są dla podmiotki istotne, kształtują jej przyszły światopogląd, uczą podstaw życia. Kiedy ta jest jeszcze dzieckiem mówi – „chciałam przyspieszyć czas | by wąchać | to co jeszcze nie zakwitło” [„krew ciemniała”, s.22], niejako sugerując nie tylko pragnienie doświadczania, ale i dorosłości.
Bywa, że poezja niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, a jednak w tomie Mohylowskiej dzieje się więcej. Jej poetyka pozwala na zburzenie ściany dzielącej świat, który przeminął z teraźniejszością. W książce istotnym wydaje się dialog – nie tyle poetki z czytelnikiem, co podmiotki z jej wewnętrznym, wciąż zranionym dzieckiem. Dzieckiem, któremu podobnie jak wielu przed nim i po nim przyszło żyć w świecie dorosłych. W świecie nieorganicznego lęku, nieprzepracowanych nigdy emocji.
W tytułowym wierszu „już od rana zbierało się wisiało” [s.10] autorka mówi „akurat wracałam ze szkoły | kiedy przez drogę popłynęła krew | widzieli to wszyscy”, opisując doświadczenie śmierci – w tym przypadku ptaka, który zderzył się z ziemią. Na wierzch wybija się obojętność dorosłych, zniekształcenie światopoglądu dziecka, dziewczynki uwrażliwionej na krzywdę i cierpienie. Narasta poczucie, że to, które dzieje się dokoła, które nie dotyczy nas, nie powinno mieć dla nas znaczenia. A przecież dla podmiotki miało, osiadło w niej i zostało – a wszystko, co wydarzyło się później, było już tylko konsekwencją nie tylko tamtego dnia, ale wszystkich innych dni, kiedy trzeba było milczeć, gdy należało czuć. Podobne odczucia niesie wiersz „ciężkie myśli krążyły nad miastem” [s.16] – „ktoś w biały dzień wskoczył pod koła | kiedy świeciło czerwone | poleciały prędkie słowa | gdy przysunięto się | do jego rozwartych ust”. Podmiotka ponownie staje w obliczu przypadkowej śmierci o jeśli przyjąć chronologię książki, tym razem podchodzi do niej już całkowicie świadoma, nieco obojętna tak, jak obojętni byli dorośli spoglądający na śmierć kolejnego ptaka.
Podczas spotkania autorskiego "Bardzo żywe kobiety" w Brzegu (prowadzenie: Witek Sułek) sama autorka powiedziała, że książka powstała z potrzeby po powrocie ze szpitala, który niejako łączy w sobie śmierć i życie. I trzeba przyznać, że jest to widoczne na całej przestrzeni tomu. W wierszach autorki dominuje tematyka nie tylko wspomnianego życia i śmierci, ale przede wszystkim dojrzałość, świadomość siebie i swoich doświadczeń, jak i wciąż jeszcze nieco dziecięcy kształt nie do końca przepracowanych wspomnień – „czasem w pochmurne dni | do brzucha wchodziły mi myszy | było ich za dużo | na jedno ciało a nadmiar | zawsze wypływa” [„zwierzęta domowe”, s.9].
Do tego wyjątkowego, niezwykle głęboko sięgającego tomu, warto podchodzić miarowo, z przerwami, wyznaczonymi nie tylko przez samą autorkę, ale przede wszystkim przez własne emocje. Jest to książka trudna, niewygodna – taka, która gnieździ się pod skórą jak coś organicznego, żywego. „kiedy szukałam świeżego powietrza | spadłam z roweru i rozcięłam kolano | w tej bliźnie | już na zawsze zamieszkało | płaczące dziecko” [„pamiątka”, s.12]. Książka opowiadająca historię człowieka, kobiety, która na przestrzeni życia gromadzi nie tylko różne opowieści własne, ale także cudze – pamięć babki i matki, wciąż żywe w posplatanych jak warkocze niezwykle bolesnych wersach.
Anna Musiał
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Komentarze
Prześlij komentarz