W poszukiwaniu boskiego pierwiastka kobiecości / „Rany boskie” Agnieszka Rautman-Szczepańska (recenzja)
Poezja ma to do siebie, że w przeciwieństwie do ludzi, całkiem dobrze znosi wszelkiego rodzaju kompromisy. Pozwala przyjrzeć się światom odmiennym od naszego, uszczknąć trochę z prywatnego sumptu autora / autorki, a jeśli nam się poszczęści, być może także czegoś nauczyć – nas lub tych, którzy w zaciszu własnych mieszkań biorą się za jej pisanie.
„Rany boskie” Agnieszki Rautman-Szczepańskiej (wyd. Horyzont Idei, 2024) to książka-wyzwanie. Ten podzielony na pięć części tom z założenia całkowicie oddany jest symbolice religijnej i szeroko pojmowanej boskości, a jednak mogłoby się zdawać, że jest to zabieg wysoce artystyczny i miejscami niknie w tle osobistych, retrospekcyjnych wierszy. Już od pierwszego utworu podmiot zdaje się bowiem mocno stąpać po ziemi, poddając pod wątpliwość wszechmoc domniemanego Stwórcy – „ciągle gadam do siebie | głosem mojej matki (...) fale mózgowe robią wielki hałas | a kosmos milczy uparcie | jak bóg | który niczego nie słyszy” [„Szepty szumy zaklęcia”, s.10].
A trzeba przyznać, że Bóg bywa w tym tomie istotą nie tylko głuchą, ale i pozbawioną władzy i absolutu. Oddziaływanie jego istoty na ludzkie zachowania zdaje się żadne – w wierszach na próżno szukać odniesień do Dekalogu czy choćby realizacji odgórnie narzuconych praw moralnych. Ludzie są tylko ludźmi, a świat biegnie swoim własnym rytmem, od czasu do czasu przerywanym tylko mniej lub bardziej przemyślaną refleksją podmiotu na temat własnego istnienia – „pomiędzy kwantami światła | rozproszona na gwiezdny pył | będę najszczęśliwszym niebytem [„Dziękczynienie”, s.67].
Wnikliwy czytelnik z pewnością spostrzeże, że moc owego Boga kryje się wyłącznie w bezkrytycznym spojrzeniu wyznawców i ugruntowanej pozycji, jaką z ich pomocą mu zbudowano. Z każdym wierszem traci on władzę na rzecz nieśmiało przebijającej się przez zasłonę kobiety, której istota szczególnie głośno wybrzmiewa w wierszach „Silna kobieta” – „powstała z drobinek bólu | oszlifował ją ocean i wiatr | błyszczy” [s.15] czy „Na dwoje babka wróżyła” – „kobieta rodzi w schronie | nikt nie pyta | chłopiec czy dziewczynka” [s.74].
Mimo starań, autorka nie unika jednak patosu i przesady, które niestety mogą wpływać na negatywny odbiór całego tomu. W wierszu „Proces” [s.12] podmiot mówi: „moja siła sięga daleko | aż do ery sprzed rycerzy Chrystusa”, co bezpośrednio nawiązuje do tytułu i tematyki książki, jednak razi w oczy nachalnością formuły i – momentami – wskazuje na wciąż jeszcze chwiejny warsztat poetki.
„Rany boskie” to zatem tom jeszcze nierówny – taki, który należałoby dogłębnie zredagować, pozbawić niepotrzebnego szumu i patosu, pozostawiając jedynie elementy wciąż kiełkującej, acz przecież dobrej poezji. W całej książce najciekawszymi zdają się zatem poetyckie miniatury – zamknięte i kompletne utwory, których minimalistyczna forma nie pozostawia wiele miejsca na przerost [„Niewiasta”, „Dziecko”, „Facet”], jak i wyjątkowo trafne i punktujące szarą rzeczywistość fragmenty, takie jak – „kocięta były cztery | kamienie dwa | a worek jeden | ojciec wrócił | znad jeziora | z pustymi rękami” [„Mężczyzna, który boi się wody”, s.71], czy „jedyny neurotransmiter | którego brakuje oprawcy to miłość | a tej nie da się zsyntetyzować” ["Neurofizjologia", s.50]
Gdyby zatem rozdzielić te dość skoncentrowane dwa światy, które poetka zawarła w jednej książce, zyskałaby ona zupełnie nowy wymiar. Bo choć miejscami chciałoby się powiedzieć – „Bóg nie ma z tym nic wspólnego”, to warto oddać autorce to, co jej własne – intrygujący i zmuszający do zatrzymania dyskurs oraz potencjał, nad którym zdecydowanie warto pracować.
Anna Musiał

Komentarze
Prześlij komentarz