poetyckie rozwarstwienie, "Emiterium" Małgorzata Południak / (recenzja)

Poetyka Małgorzaty Południak to solidny warsztat, bogaty język i umiejętność takiego operowania słowem, by wydobyć z niego nieoczywistość – nieprzynależność. W swoim najnowszym tomie „Emiterium” (FONT, 2025) poetka proponuje czytelnikom zejście głębiej w świat ukryty pod znakami / literami, odkrywając ich kolejne poziomy. Oddając przy tym własny, introspektywny świat i nadając mu niemal namacalną formę oraz brzmienie.

 


Autorka sięga głęboko. W jej słowniku „emiterium” to „miejsce wewnętrzne, z którego wydobywa się zamęt” i zamęt ten, choć pozostający pod całkowitą kontrolą poetki, zdaje się miejscami uwidaczniać. Natłok myśli, wspomnienia tych, którzy odeszli, czy rozpisywane z rozmachem obecności są dla autorki fundamentem opowieści o prozaicznym życiu. Jest w tym subtelność, a momentami wręcz zaskakujące przenikanie jednego świata – z pogranicza imaginacji, do drugiego – jawy.

 

Emiterium” to książka obfita, wymagająca skupienia i refleksji nie tylko nad sferą duszy, lecz także nad stroną językową i leksykalną. Południak oferuje czytelnikowi bogactwo słowne, odważnie sięgając po neologizmy, takie jak tytułowe „emiterium”, „żalemko” czy „żegliniec” [s.17], i nadając im wielowymiarowe znaczenia. Umiejętność tworzenia własnego języka i budowanie „małego słownika zmyśleń”, opartego na wysoce wrażliwej percepcji, stanowi bez wątpienia jedną z tych cech, które pozwalają autorce zaskakiwać nawet najbardziej wymagającego czytelnika. Krok w krok za doświadczeniem idzie zdolność obserwowania zmienności świata i nadpisywania jej znaczeń tam, gdzie inni mogliby się ich jedynie domyślać.

 


Uniwersum wykreowane przez Małgorzatę Południak tętni własnym rytmem. Utwory są zróżnicowane pod względem długości, wszystkie jednak łączy obfitość doznań, z którymi można się utożsamić – i nie chodzi jedynie o doświadczenie życiowe, ale także o uwrażliwienie na bodźce. Pojawia się dotyk, który boli, (nad)wrażliwość na światło, kolor czy zapach, oraz inne aspekty sensoryczne. Poetka skrupulatnie opisuje świat skrywany głębiej, pod skórą, pozwalając czytelnikowi zbliżyć się do niego. Przeniknąć.

 

Nie wiem, dlaczego dotyk boli. Ale wiem, że niektóre światła

wbijają się we mnie jak drzazgi. (…)

Kolor boli. Niektóre odcienie nie są dla dzieci.

Lazurowa samotność, burzowe wnętrze drzewa,

ten granat, co go nie widać, ale mieszka w plecach,

kiedy jestem sama.”

 

[„X/Dziecko patrzy przez skórę”, s.41].

 

Autorka obchodzi się z czytelnikiem troskliwie, przeprowadzając go przez wiersze niemal za rękę – jest w tym mistrzowska, kompetentna i dokładna. A trzeba przyznać, że „Emiterium” to istny labirynt bogato zdobionych fraz. Wiersze po brzegi wypełnione są kolorem, zapachem i fakturą, jest tutaj jednak miejsce także dla natury w sensie dosłownym i metafizycznym. Natura jest zresztą obecna nie tylko w wierszach, ale także grafikach i znakach typograficznych, stanowiących strukturalną część tego tomu. Nie tylko zdobią czy dopełniają, lecz w istocie wzbogacają – nawet wówczas, gdy pojawiają się „jedynie” jako słowo – „Skurcz krtani. Wybój, typograficzny oddech.” [„Sardynki w pomarańczy”, s.52].

Emiterium” momentami sprawia wrażenie swoistego katalogu, w którym ukryte są znaczniki barw, subtelne przejścia do innych wymiarów postrzegania i rozumienia. Jednym z mocniejszych punktów całej książki jest przy tym niewątpliwie „Cykl pomarańczowy”, w którego wstępie poetka wyraźnie nakreśla jego konstrukcję – jakkolwiek się w niego nie zagłębić, zanurzyć, „tak naprawdę to wszystko język. Język, który się wymyka, tańczy (…)” [s.50] – i to właśnie język jest tu najmocniejszym elementem. Południak operuje nim niemal doskonale – bawi się formą, skraca dystans, pozwala obserwatorom na doświadczenie odrobiny chaosu w odgórnie ustalonym porządku. Poezja jest tutaj abstrakcyjna, lecz przy tym szczera i czysta. Nie błądzi po powierzchni, a dotyka głębi poznania, postrzegania i być może, wyjaśnia pochodzenie tytułowego zamętu.

 


Emiterium” to poetycki labirynt, ale też doskonały punkt wyjścia do dyskusji o tym, czym jest książka poetycka. Wypadkową zdarzeń, spójną opowieścią, czy może następującymi po sobie opowieściami, których najważniejszą cechą wspólną zdaje się być to, co tak naprawdę pozostaje nieuchwytne.

 

Nie piszę o tobie, nie piszę o sobie, piszę

o fali, która nie wie, że ma brzeg,

o zwierzęciu, które zakłada na siebie skórę swojej ofiary

i uczy się alfabetu od nowa, tylko po to, by móc powiedzieć:

to jest mój dom, ale nie moja wina.

 

[„Wypadkowa”, s.101]

 

Komentarze

Prześlij komentarz