Po pierwsze: nie szkodzić

Nie ma tygodnia, by w przestrzeni literackiej nie wybuchała jakaś bomba. Jednego razu na pełną skalę, innego lokalnie. I o ile należy przyznać, że choć wiele z nich zwraca uwagę na problemy warte pochylenia się i do rozwiązania, to zdarzają się i takie, które obrały za cel jedynie wprowadzenie chaosu.

Dyskusja, która wybiła pod wierszem Małgorzaty Sikory na Babińcu Literackim, poszła w zupełnie niewłaściwą stronę. Zamiast skupić się na wartości lub choćby jakości utworu, rozgorzał klasyczny, niemalże szkolny bullying. Sugestie, że inspiracja wierszem to plagiat, że autorka przecież wie, co zrobiła i że właściwie powinno pytać się o zgodę na... inspirowanie/ naśladowanie. Jeszcze ciekawiej przedstawia się perspektywa, gdy zagłębić się w opinię, jakoby wiersz oryginalny (autorstwa Elizy Studzińskiej) to nie materiał na dopowiedzi (dopowiedzenia). A właściwie to dlaczego nie? Pisząc wszyscy poddajemy się krytyce i pochwałom, ale musimy też nieść w sobie pewne poczucie, że z naszych wierszy wybrzmi coś więcej, coś innego - pochlebnego lub nie, ale co najważniejsze, że może się to zdarzyć z naszą wolą, uznaniem lub bez takowego.

Gwoli ścisłości plagiatem jest kopiowanie cudzej pracy lub jej fragmentów i podpisywanie się pod nimi własnym nazwiskiem*, czego autorka w żadnej mierze nie zrobiła. Zrobiła za to coś, co robi wielu pisarzy i poetów, poetek. Spróbowała swoich sił, nawiązała swoisty dialog i pociągnęła dalej myśl, która w przypadku poezji jest myślą wolną i daleką od szufladkowania. Przynajmniej powinna taka być. A co najważniejsze - w żadnym momencie nie przypisywała sobie własności do utworu pierwszego ani do samego pomysłu / struktury tekstu, podpisując wiersz jako inspirowany.

Czy o plagiat oskarżano wielbicieli Wisławy Szymborskiej, którzy z uwielbieniem kontynuowali wątek kota w mieszkaniu, przepisując go na własną modłę i pod własne doświadczenia? Czy może nadmierną inspiracją w moim własnym przypadku było wspomnienie w jednym z utworów o śmierci matki? A co z poetką, która kilka lat temu zainspirowała się moim porankiem o "szóstej trzydzieści" i napisała własny o niemal identycznym tytule? Gdzie leży granica inspiracji i kto właściwie wyznacza jej przebieg?

A przede wszystkim: dlaczego zawsze wydaje się nam, że we wszystkim musimy mieć rację?



Podczas składania nowego tomu Antologii Babińca Literackiego, przejrzawszy setki jakże odrębnych przecież wierszy, z wielu wyłania się pewien schemat, niekiedy nawet powtarzają całe frazy. Być może to nasze umysły kierowane podobnymi bodźcami wywołują u nas podobne skojarzenia, może to świadome lub nieświadome zapożyczenia. Czy gdyby jednak przyjrzeć się wszystkim utworom, jakie kiedykolwiek opublikowano w sieci i poza nią, czy udałoby odnaleźć się jakiś wzór działania, wzajemnej inspiracji?

I chciałabym powiedzieć, że na tym skończył się ten bałagan, ale nie byłoby to prawdą. Dyskusja przeniosła się na inne płaszczyzny, prywatne poletka, na których zakiełkowała nie tylko bezproduktywna agresja słowna, wycieranie sobie ust cudzą godnością, ale przede wszystkim kpina. A wszystko to pod własnymi nazwiskami i spod pióra osób, które chciałoby się szanować.

Okradziono mnie kiedyś z wiersza. Bezczelnie skopiowano i podpisano się pod nim innym nazwiskiem. Dochodziłam swoich praw, a wiersz przepadł wraz z kasacją bloga, na którym go opublikowano. To nie był plagiat a bezczelna kradzież. Jak to się ma do napisania własnego utworu w duchu innego? Czy teraz patrząc na fotografie na Instagramie czy czytając wiersze ulubionych poetek będziemy musieli dwa razy zastanawiać się, czy aby nasze własne prace nie zdradzają symptomów pasożytnictwa?

Życzyłabym sobie świata z poszanowaniem wzajemnych starań. Starań o wyjście z cienia, często własnego, bez deprecjonowania po drodze innych. Życzyłabym ludziom więcej empatii, sympatii i rozwiązania prywatnych spraw bez przymusu przenoszenia ich na forum publiczne - zwłaszcza takie, na którym nie ma na nie zgody i miejsca.

A wszystkim, którzy jakimś sposobem postanowili tutaj zajrzeć, zostawiam myśl, która mnie samej towarzyszy od dłuższego czasu.

Czasami nie chodzi o to "kto ma rację", ale o zapytanie siebie "a co jeśli nie mam racji?". 

Czy weźmiesz odpowiedzialność za to, co stanie się później?

_

*Plagiat to naruszenie osobistych praw autorskich polegające na przywłaszczeniu całości lub części cudzego utworu, pracy, nauk, działa artystycznego itp., a także zapożyczenie treści z cudzych dzieł (bez względu na nośnik), podane jako własne i opublikowane pod własnym nazwiskiem. [Wikipedia]

Komentarze

  1. Inspiracja a plagiat w literaturze to nie tylko sprawa prawa, ale przede wszystkim – intencji i uczciwości. Plagiat to bezsprzecznie kradzież – przypisanie sobie autorstwa cudzych słów, struktur, często całych tekstów. Inspiracja natomiast – to fundament literatury. Przecież nie piszemy w próżni. Odnajdujemy się w języku innych, reagujemy na niego, wchodzimy w dialog. Bez tego nie byłoby ani pastiszy, ani polemik, ani listów poetyckich, ani choćby całych nurtów literackich.

    Przykłady?

    Zbigniew Herbert i jego „Pan Cogito” – postać będąca odpowiedzią na rozmaite filozoficzne tropy, a jednocześnie przejmujący, oryginalny głos, który zainspirował dziesiątki kontynuacji. Nie nazwalibyśmy tego plagiatem, gdyby ktoś stworzył „Panią Cogito” – o ile zrobiłby to uczciwie, z odwołaniem, w dialogu.

    Julia Hartwig, która pisała wiersze inspirowane innymi poetkami – i czyniła to wprost, z tytułem „Po Norwidzie” czy „Po Miłoszu”. Jej gest był gestem rozmowy, nie przywłaszczenia.

    T.S. Eliot napisał: „dojrzały poeta kradnie, niedojrzały naśladuje” – podkreślając, że przekształcanie cudzych idei, przepuszczanie ich przez własne doświadczenie i wrażliwość, to sedno twórczości, a nie jej zaprzeczenie.

    Współcześnie inspiracja jest jeszcze bardziej skomplikowana – memy, Instagram, fragmentaryczność kultury, dostępność treści. Czy jeśli ktoś przeczyta czyjś wers o „szóstej trzydzieści” i napisze własny wiersz o tej porze – naprawdę mówimy o plagiacie? Raczej o rezonansie. O tym, że pewne obrazy, słowa, rytmy krążą między nami, bo dzielimy świat i język.

    Krytyka to część życia literackiego, ale nie powinna stawać się linczem. A dyskusja o inspiracji – choć trudna – jest potrzebna. Zamiast pytać: „czy to plagiat?”, warto zapytać: „czy to szczere?”, „czy to wnosi coś nowego?”, „czy to działa literacko?”. Bo przecież to o jakość tekstu chodzi – nie tylko o jego pochodzenie.

    I rzeczywiście, może warto czasem, zanim się oskarży, pomyśleć nie „czy mam rację?”, ale „czy moja racja komuś nie szkodzi?”. Literatura potrzebuje światła, nie cienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o to mi chodziło - tak wczoraj, jak dzisiaj. Sens dyskusji leży w tym przypadku jedynie w środkach wyrazu, jakości wiersza, niech będzie, że nawet umiejętnościach poetyckich, warsztacie. Doszukiwanie się czegoś ponad wyraźnie opisaną inspirację to doszukiwanie się drugiego dna, gdzie go nie ma. Chciałabym, aby to wszystko nie ciągnęło się za poetką jak brzydki ogon, bo największa krzywda w tym nieprzyjemnym dialogu stała się właśnie tutaj. O reszcie rozmawiać należy - zawsze, choć nie wszędzie. Dziękuję za Twój głos.

      Usuń
  2. Absolutnie się zgadzam z Tobą, Anno. Jak powiedziała Margo, nie piszemy (nie tworzymy) w próżni. Wszystko jest na jakimś poziomie reakcją na to, co czytamy, rozmowa z tym. Sama bardzo często tak piszę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Nie mówią już o tym, jak kto zaczynał i kim się inspirował, to w zasadzie nie ma możliwości, by odciąć się całkiem od wpływów z zewnątrz. Nawet w wydawaniu poezji widać pewne trendy, ktoś zaczął, ktoś dołożył cegiełkę. Przykład z wczoraj to tylko przykład, wariacja na temat, z której - chyba nikt nie spodziewał się, że wyjdzie taka drama. Dziękuję, Anno!

      Usuń

Prześlij komentarz